.
Idealny mężczyzna to fikcja
Chcieliśmy pokazać współczesnego mężczyznę i przyjrzeć się jego problemom – emocjonalnym, interpersonalnym, ale też tym związanym z odkrywaniem i akceptowaniem własnej seksualności. – o granym właśnie na deskach Teatru Rampa spektaklu tanecznym Jego opowiadają reżyser i autor scenariusza Grzegorz Pohl oraz współtwórczyni choreografii Dorota Dmochowska.
rozmawia: Hanna Zielińska
Chcieliśmy pokazać współczesnego mężczyznę i przyjrzeć się jego problemom – emocjonalnym, interpersonalnym, ale też tym związanym z odkrywaniem i akceptowaniem własnej seksualności. – o granym właśnie na deskach Teatru Rampa spektaklu tanecznym Jego opowiadają reżyser i autor scenariusza Grzegorz Pohl oraz współtwórczyni choreografii Dorota Dmochowska.
rozmawia: Hanna Zielińska
Hanna Zielińska: Spektakl Jego wystawiany na deskach Teatru Rampa, to – jak czytamy w programie – „portret współczesnego mężczyzny uwikłanego w stały konflikt z samym sobą i światem”. Jaki jest ten portret i na czym polega konflikt, którego doświadcza główny bohater?
Grzegorz Pohl: W spektaklu Jego poznajemy młodego faceta z bagażem życiowych doświadczeń, z jego przeszłością i teraźniejszością, z jego słabościami, lękami, marzeniami… W końcu widzimy też jego próbę walki o siebie i o swoją przyszłość. Główny bohater rozdarty jest wewnętrznie. Chciałby być szczęśliwy, ale – pomimo że wiele osiągnął – wciąż odczuwa braki spowodowane, między innymi, wydarzeniami
z dzieciństwa. W jego głowie stale przewijają się sceny z okresu, kiedy był małym chłopcem. Nie chcę zdradzać szczegółów, ale ważny jest tu motyw relacji bohatera
z ojcem i matką, które wciąż rzutują na jego obecne, dorosłe życie. Chcieliśmy pokazać współczesnego mężczyznę i przyjrzeć się jego problemom – emocjonalnym, interpersonalnym, ale też tym związanym z odkrywaniem i akceptowaniem własnej seksualności. Poszukać przyczyn trudności, z którymi się zmaga – stąd te podróże
w czasie. Głównym bohaterem jest mężczyzna i na nim skupiamy naszą uwagę, jednak staraliśmy się też dość wyraźnie zarysować postaci kobiet.
O tym wszystkim opowiadacie poprzez teatr i to teatr tańca. W spektaklu nie pada ani jedno słowo. Skąd taka formuła?
Dorota Dmochowska: Tańcem można opowiedzieć wszystko. Jest to bardzo elastyczna forma sztuki. Autorzy choreografii nadają pewną symbolikę albo też konkretne znaczenie poszczególnym ruchom. Istnieje pewien kanon tych ruchów, ale to, co pozwala zaprezentować i odczytać je na nowo to intencja – zarówno choreografa, jak i tancerza, tancerki, których udział w całym procesie twórczym często się bagatelizuje. Dla nas ważne było, aby każda tańcząca osoba mogła w tym procesie uczestniczyć, wykorzystać swoje doświadczenia czy wyobrażenia na dany temat, wyrazić je swoim tańcem. W dużej mierze to od wykonawcy zależy przekazanie sensu sztuki, tego, co chciał osiągnąć twórca, a także interpretacja, którą wybierze widz. Taniec daje możliwość nieskończonej liczby interpretacji – każdy na swój niepowtarzalny sposób może zrozumieć to, co dzieje się na scenie. Dlatego historia Jego pozostaje wielowymiarowa: oprócz kryzysu współczesnego mężczyzny, widz dostrzeże tu wiele innych wątków, których dotyka spektakl, na przykład wspomnianych już relacji z rodzicami czy też roli kobiet w życiu bohatera.
Grzegorz Pohl: Ruch ciała odzwierciedla przeżycia wewnętrzne. Taniec, i muzyka, która mu towarzyszy, jest językiem uniwersalnym – nie potrzeba słów, wystarczą gesty i mimika. Postanowiliśmy postawić na taniec, ponieważ – tak jak powiedziała Dorota
– pozwala wiele wyrazić, także emocje i uczucia. Wydaje mi się, że tańcem można oddać nawet więcej niż słowami, ponieważ pozostawia on widzowi więcej miejsca na własne refleksje. Po premierze zaskoczyło mnie to, jak wiele osób próbowało ubrać w słowa to, co zobaczyły wytańczone na scenie i muszę przyznać, że z tej liczby interpretacji mogłyby powstać przynajmniej trzy kolejne spektakle. Użycie słów ogranicza pole interpretacji. Słowo jest konkretne i bywa ostateczne.
Kwestie, które poruszacie, związane z tożsamością płciową, społecznymi i kulturowymi oczekiwaniami wobec kobiet i mężczyzn, są aktualnie szeroko dyskutowane. Jak odnieśliście się w swoim spektaklu do tematu kryzysu tradycyjnie rozumianej męskości?
Grzegorz Pohl: Ten tradycyjny model męskości to pewien konstrukt, często wewnętrznie sprzeczny i mocno opresyjny „ideał”. Wszystko zależy od kultury, religii, trendów i czasów… Mam wrażenie, że „idealny mężczyzna” jest fikcją, tak samo jak „idealna kobieta” czy po prostu „idealny człowiek”! W naszym spektaklu odwołujemy się do stereotypów, które taki model utrwalają i przeciwstawiamy im naszego bohatera. Czy naprawdę możemy określić cechy, które sprawiają, że mężczyzna jest bardziej „męski”? W Jego pokazujemy go jako osobę pełną wątpliwości i zagubioną, czyli – nieprzystającą do obowiązującego modelu. Nasz bohater odważając się na poszukiwanie siebie, swojej tożsamości, idąc naprzód, stale traci to, co miał dotychczas. Płaci wysoką cenę za sprzeciw wobec narzucanych norm.
Czy tą ceną jest depresja? Kolejny trudny i tabuizowany temat, z którym się mierzycie? Zwłaszcza depresja mężczyzn, którym „nie wypada” przyznawać się do „słabości”…
Grzegorz Pohl: Na co dzień obracamy się wśród artystów – ludzi na ogół nieprzeciętnie wrażliwych, często zmagających się z wahaniami nastrojów. Oczywiście, nie chcę tutaj stawiać tezy, że artyści mają monopol na wrażliwość i tylko ich dotyka depresja, ale ponieważ pracuję w tym środowisku, to do niego się odnoszę. W trakcie powstawania koncepcji spektaklu postanowiliśmy więc bliżej przyjrzeć się temu zjawisku. Wtedy, dzięki wielu szczerym rozmowom, które przeprowadziliśmy w naszym zespole, okazało się, że również i my mamy w sobie różnego rodzaju „smutki”, nie zawsze do końca zrozumiałe, trudne dla nas emocje. Postanowiliśmy je wyrazić, przelać na papier, a później przełożyć na scenę tak, aby je okiełznać, uporządkować. Podczas przygotowań do premiery, kilku dziennikarzy pytało, dlaczego chcemy mówić o depresji tańcem, ruchem. Przecież depresja kojarzy się z zamknięciem w sobie, wewnętrzną kryjówką, nawet więzieniem, a taniec – wręcz przeciwnie. Można tak na to spojrzeć, ale można też inaczej, o czym już była mowa – taniec jest rodzajem ekspresji, formą wyrażania siebie, może więc pełnić funkcję terapeutyczną.
Czy do takiej konfrontacji ze sobą i wyrażania swoich emocji chcecie zachęcić widzów?
Dorota Dmochowska: Spektakl kierowany jest przede wszystkim do młodych ludzi – oni są bohaterami spektaklu, ich też obecnie coraz częściej dotyka depresja. Ale wydaje mi się, że każda osoba, niezależnie od wieku, może dostrzec w historii Jego cząstkę siebie: jako rodzic dziecka, jako dorosły człowiek próbujący odnaleźć się w dzisiejszym świecie, jako niespełniona w relacji kobieta, czy choćby jako mężczyzna żyjący na pograniczu dzieciństwa i dojrzałości. Zawdzięczamy to właśnie tej wielowymiarowości spektaklu, który, między innymi, ukazuje kobietę w różnych fazach jej życia, odsłania role, jakie odgrywa w życiu mężczyzny. Nie ignorujemy postaci kobiety i – pośrednio – pokazujemy także jej dramat.
O depresji, zwłaszcza depresji mężczyzn, wciąż nie mówi się tak otwarcie jak powinno. Nadal bywa to temat wstydliwy, wywołujący poczucie winy. Wciąż wiele osób umniejsza powagę takich zaburzeń, a nawet choroby. Chcemy zachęcić widza do swobodnej i bezpośredniej rozmowy o depresji, uwrażliwić na to zjawisko – może dotyczy go osobiście, może kogoś bliskiego.
Grzegorz Pohl: Na co dzień obracamy się wśród artystów – ludzi na ogół nieprzeciętnie wrażliwych, często zmagających się z wahaniami nastrojów. Oczywiście, nie chcę tutaj stawiać tezy, że artyści mają monopol na wrażliwość i tylko ich dotyka depresja, ale ponieważ pracuję w tym środowisku, to do niego się odnoszę. W trakcie powstawania koncepcji spektaklu postanowiliśmy więc bliżej przyjrzeć się temu zjawisku. Wtedy, dzięki wielu szczerym rozmowom, które przeprowadziliśmy w naszym zespole, okazało się, że również i my mamy w sobie różnego rodzaju „smutki”, nie zawsze do końca zrozumiałe, trudne dla nas emocje. Postanowiliśmy je wyrazić, przelać na papier, a później przełożyć na scenę tak, aby je okiełznać, uporządkować. Podczas przygotowań do premiery, kilku dziennikarzy pytało, dlaczego chcemy mówić o depresji tańcem, ruchem. Przecież depresja kojarzy się z zamknięciem w sobie, wewnętrzną kryjówką, nawet więzieniem, a taniec – wręcz przeciwnie. Można tak na to spojrzeć, ale można też inaczej, o czym już była mowa – taniec jest rodzajem ekspresji, formą wyrażania siebie, może więc pełnić funkcję terapeutyczną.
Czy do takiej konfrontacji ze sobą i wyrażania swoich emocji chcecie zachęcić widzów?
Dorota Dmochowska: Spektakl kierowany jest przede wszystkim do młodych ludzi – oni są bohaterami spektaklu, ich też obecnie coraz częściej dotyka depresja. Ale wydaje mi się, że każda osoba, niezależnie od wieku, może dostrzec w historii Jego cząstkę siebie: jako rodzic dziecka, jako dorosły człowiek próbujący odnaleźć się w dzisiejszym świecie, jako niespełniona w relacji kobieta, czy choćby jako mężczyzna żyjący na pograniczu dzieciństwa i dojrzałości. Zawdzięczamy to właśnie tej wielowymiarowości spektaklu, który, między innymi, ukazuje kobietę w różnych fazach jej życia, odsłania role, jakie odgrywa w życiu mężczyzny. Nie ignorujemy postaci kobiety i – pośrednio – pokazujemy także jej dramat.
O depresji, zwłaszcza depresji mężczyzn, wciąż nie mówi się tak otwarcie jak powinno. Nadal bywa to temat wstydliwy, wywołujący poczucie winy. Wciąż wiele osób umniejsza powagę takich zaburzeń, a nawet choroby. Chcemy zachęcić widza do swobodnej i bezpośredniej rozmowy o depresji, uwrażliwić na to zjawisko – może dotyczy go osobiście, może kogoś bliskiego.
Wyprodukowanie Jego to osobna, bardzo inspirująca historia. Czy możecie odsłonić kulisy powstawania spektaklu?
Grzegorz Pohl: Najpierw było marzenie – Bartek Stec, producent spektaklu, wpadł na pomysł właściwie całego projektu, w ramach którego młodzi, zdolni ludzie mogliby stworzyć coś wyjątkowego, niekomercyjnego, a zwłaszcza dalekiego od „chałtury”. Chciał zorganizować wydarzenie artystyczne, w którym tancerze, utalentowani amatorzy i początkujący zawodowcy – absolwentki i absolwenci różnego rodzaju szkoleń, kursów, laureatki i laureaci przeglądów i festiwali tańca – nie będą tylko tłem dla wokalistów. Aby pozyskać fundusze na projekt, Bartek założył stowarzyszenie B’Art, które wystąpiło do kilku instytucji o przyznanie grantów. Niestety, pomimo że wnioski spotkały się z bardzo dobrymi ocenami, spełniały wszelkie kryteria formalne, nie otrzymaliśmy żadnej dotacji. Trzeba pamiętać, że projekt Jego realizujemy w trudnym dla kultury czasie. Wciąż trwa kryzys. Zależało nam, żeby efekty tej wspólnej pracy mogły zostać zaprezentowane w odpowiednim, godnym miejscu. Takim miejscem okazał się warszawski Teatr Rampa – Jakub Wocial, kierownik artystyczny Sceny Koncertowej, zaufał naszemu zespołowi i umożliwił dostęp do profesjonalnej sceny. Bez pieniędzy, ale z pomocą wspaniałych ludzi, przyjaciół, zaprzyjaźnionych instytucji i firm, udało się zrealizować spektakl. Bardzo wsparła nas Dorożkarnia, gdzie przez blisko pół roku odbywały się próby. Uzyskaliśmy również honorowy patronat Narodowego Centrum Kultury, medialne patronaty znaczących portali kulturalnych oraz Telewizji Polskiej. Naszemu zespołowi przyświecał wspólny cel – chcieliśmy udowodnić sobie i innym, że jednak się da. Wyrzeczeń było mnóstwo, ale z perspektywy czasu, z pamięcią o emocjach i wzruszeniach, które towarzyszyły premierze spektaklu i mimo tego, że honoraria nie pokryły nawet kosztów dojazdu na próby, śmiało mogę powiedzieć, że było warto.
To jest chyba szerszy problem, którego dotknąłeś – jak pracować w kulturze i przeżyć, jak pogodzić chęć realizowania ambitnych artystycznych przedsięwzięć z koniecznością płacenia rachunków? Jakie wobec tego są plany na przyszłość stowarzyszenia B’art, co dalej?
Grzegorz Pohl: Projekty typu Jego, choć na razie niszowe, w naszym kraju i w naszym systemie, moim zdaniem, są tak naprawdę jedyną szansą dla tancerzy, aby mogli rozwijać swój talent i prezentować swoje umiejętności w sposób godny. Mamy tysiące szkół i warsztatów tańca, a jest tak niewiele teatrów muzycznych, tak mało teraz produkuje się widowisk tanecznych, że tancerzy, którzy chcieliby ze swojej pracy móc się utrzymać, spotyka się głównie na plenerowych estradach lub wszelkiego rodzaju targach – jako tło lub niemal żywą scenografię.
Dorota Dmochowska: Od czegoś trzeba zacząć. Wiadomo, że każdy chciałby zarobić na tym, co robi, ale dla nas niezwykle ważna była też pasja i miłość do tańca. Pozytywne słowa widzów, możliwość grania kolejnych spektakli, a także to, czego nauczyliśmy się od siebie nawzajem podczas tworzenia Jego, sprawiają, że czujemy satysfakcję i tym razem to właśnie jest nasze wynagrodzenie.
Na pewno nie poprzestaniemy na Jego. To początek naszych działań. W planach już jest kolejny spektakl. Na pewno będzie on całkowicie inny od tego, o którym teraz rozmawiamy. Mamy zamiar tworzyć coraz to nowe rzeczy, których zwyczajnie brakuje na polskiej scenie. Z założenia stowarzyszenie chce propagować różnych twórców i różne formy sztuki, więc nie zamykamy się na tańcu – chcemy angażować kostiumologów, muzyków czy filmowców… Co wyjdzie z tych planów? Okaże się niebawem.